Kiedy ogarnia niepewność nie ma innej
drogi niż biegać aż się padnie ze zmęczenia, kawa lub
popołudniowa drzemka przestanie w końcu działać i będzie można nie
myśleć. Dalej czytać historię o nieustającej tęsknocie,
identyfikować się z bohaterami i uświadamiać własne, zaskakujące zakochanie. Spadł śnieg i moje buty do biegania się ślizgają i nie wychodzę biegać mimo iż mną rzuca, a nie mam tu worka
bokserskiego żeby go zniszczyć i płakać nad tą tragedią która
wisi nade mną, ale tylko w mojej głowie, bo z obiektywnej
perspektywy nic się nie dzieje. Zadziwiające, jak jednowymiarowa
niepewność materialna destrukcyjnie wpływa na wszystko, co mnie
dotyczy. Jak nagle miotam się między szukaniem stabilnej pracy,
która wyprowadzi mnie na morza nudy, a tym, żeby wciąż balansować
na granicy chodnika, z którego za miesiąc mogę spaść w przepaść
głodu (której nie ma, bo przecież są jeszcze przyjacielscy
przechodnie).
Stare dobre lęki, grzecznie Was informuję – tak
dobrze sobie bez Was radzę, że grozi mi śmierć ze szczęścia i
całkiem mi to pasuje. Nie pukajcie do moich drzwi, bo na więcej niż
dwie godziny nie pozwolę Wam zostać, a jeszcze pożegnanie nie
będzie zbyt miłe, z pewnością na odchodnym zza progu krzyknę
głośno "Spierdalajcie!".
Nastawię kubeczek kakao i nawet jak
wykipi wcale się nie przejmę, bo zalana kuchenka to przynajmniej
namacalny problem, a z takimi się kumpluję, w końcu można je
łatwo wytrzeć.