sobota, 13 kwietnia 2013

39


Wracam do domu przez Wiedeń z dobrą, niekwaśną kawą i z ciepłą wodą w łazience.

Przyszłość rysuje się jasno, choć nie rysuje się wcale.
Dokąd iść, gdy można gdziekolwiek i nie jest się przywiązanym
Czy zostać w rytmie poranków, czy sprzedać wszystko i jechać, a potem nigdy nie wrócić
Skąd wiedzieć, gdzie jest moje miejsce, jeśli wierzę, że noszę je w sobie
Jak wierzyć, że będzie przepięknie, jeśli zawsze będzie, jak jest

Prawdziwe życie jest tutaj, teraz, na zawsze.

Marzę o końcu szkoły, a potem o końcu studiów, w pracy o emeryturze, a na emeryturze marnieję.
Mam wolność w rękach jak nigdy i jednak bardzo się boję. Mój wybór już nie jest wolny, bo jest związany z pieniędzmi. Nie pozwalam sobie próbować, bo to wymaga wysiłku, łatwiej planować do przodu niż walczyć potem w panice.

I jednak boję się wyrwać, biec długo aż stracę siły.
Być jak przepiękne, bezdomne, albańskie psy. Codziennie prosić o miłość jakichś przypadkowych turystów, dzielić jedzenie w śmietniku pomiędzy całą watahę, przebiegać granicę Albanii, tak tylko w ramach marzenia o smyczy i pełnej misce.

Dopóki mieszkamy w domach, nie każdy ma własne drzewo, a jeśli zdecydujemy się odejść, uznają nas za wariatów.