piątek, 21 lutego 2014

71

To było tak. Fala ludzi płynęła przez przejście podziemne na drzwi do centrum handlowego. Zatrzymałam się pośrodku. Po prawej stronie stała dziewczyna grająca na altówce. Miała na sobie szarą dresową bluzę z kapturem, dżinsy i ciepłe buty. Na ziemi naprzeciwko dziewczyny za żółtą plastikową skrzynką na warzywa siedział bezdomny. Niczego nie rozdawał, nie żebrał, tylko siedział i rysował dziewczynę czerwoną kredką na pomiętych kartkach papieru. W głębi przy wejściu na schody stała bezdomna zwykle sprzedająca czekolady. Teraz wpatrywała się w bezdomnego.

Sprawdziłam portfel. Drobnych miałam tylko dwadzieścia groszy. Wyciągnęłam z siatki mandarynkę i włożyłam ją do futerału z niebieskim futerkiem. Dziewczyna pięknie się uśmiechnęła. Bezdomny po drugiej stronie roześmiał się głośno. Odeszłam majtając siatką. Przypomniała mi się ta piosenka Alana Price'a z filmu, którego nie widziałam i śpiewałam głośno:

You'd be better by far to be just what you are
You can be what you want, if you are what you are
And that's a lucky man!

Za rogiem pomału szła staruszka w długim ciemnobrązowym płaszczu. Mijając ją obejrzałam się i uśmiechnęłam. Jej twarz niezwykle się rozpogodziła. Słońce już zachodziło między odnowionymi kamienicami, spojrzałam w niebo i pomyślałam, że dzielenie się szczęściem jest najlepszą znaną mi modlitwą.

20 lutego 2014